Moja obecność w domu daje całej rodzinie spokój, ukojenie, poczucie bezpieczeństwa.

Z Moniką Krąglak, szczęśliwą żoną i mamą 6 synów, autorką bloga Manymum rozmawia Barbara Widmańska, członek Rady Fundacji Priorytety.

Moniko czy możesz w kilku zdaniach przedstawić siebie i swoją rodzinę?

Jestem Monika, mam 32 lata. Od ponad 12 lat jestem bardzo szczęśliwą żoną Marcina i mamą 6 synów: Ignacego, Antoniego, Szymona, Józefa, Franciszka i Stefana. Jesteśmy ze sobą wszyscy mocno zżyci, lubimy spędzać razem czas. Ja na co dzień zajmuję się wychowaniem dzieci i dbam o domowe ognisko. W wolnych chwilach piszę też bloga o naszej wielodzietnej codzienności. Marcin jest programistą.

Czy w czasie swojego dotychczasowego macierzyństwa miałaś okresy w których rezygnowałaś z pracy zawodowej? Jeśli tak to jakie argumenty przyjmowałaś do poparcia tej decyzji, czy było Ci łatwo się z nią pogodzić i jakie wartości z niej wypływały?

Naszą rodzinę założyliśmy, gdy byliśmy bardzo młodzi. Po narodzinach pierwszego dziecka wzięłam dziekankę na studiach. Gdy po roku na nie wracałam zauważyłam jaki to koszt dla naszej rodziny. Marcin również studiował dziennie, wymienialiśmy się próbując też jakoś zarobić na utrzymanie. Czułam, że ciągle jestem w pędzie, brakowało mi jakiejś stabilizacji, poukładania codzienności. Dość szybko podjęłam decyzję, że rezygnuję ze studiów. W tym samym czasie podjęłam decyzję o założeniu własnej firmy produkującej pieluszki wielorazowe. Była to praca bardzo elastyczna, dostosowana do możliwości i sposobu życia rodziny. Mogłam decydować o tym kiedy pracuję, w jakich godzinach. Marcin również bardzo mi pomagał w prowadzeniu tej firmy. Myślę , że na tamten czas było to najlepsze rozwiązanie. Firma była w naszych rękach 8 lat, jednak po narodzinach piątego dziecka zauważyłam, że brakuje mi na nią czasu. Miałam sporo pomysłów na jej rozwój, ale nie bardzo znajdowałam siły i czasowe możliwości. Wtedy też razem podjęliśmy decyzję , by ją sprzedać. Tak też zrobiliśmy. 

Jestem osobą energiczną i aktywną. Lubię zajmować się domem i dziećmi, ale potrzebuję też przestrzeni dla siebie. Znajduję ją i ciągle się rozwijam, pomimo tego, że nie pracuję zawodowo. Od lat prowadzę bloga o naszej wielodzietnej rodzinie, który ma spore grono obserwatorów. W ubiegłym roku zrobiłam również szkolenie doulowe i planuję wspierać kobiety w ciąży, podczas porodu i w połogu. Jednak na ten moment największą korzyść widzę z bycia w domu. Myślę, że moja obecność w nim daje całej rodzinie spokój, ukojenie, poczucie bezpieczeństwa. Mogę zatroszczyć się o przeróżne dziecięce potrzeby, zadbać o zdrowe żywienie czy ogólną domową atmosferę. Dla moich dzieci to normalne, że gdy zachorują, po prostu zostaną ze mną w domu. Myślę, że wpływa to też pozytywnie na karierę zawodową mojego męża, który nie musi chodzić na L4 czy stawać na głowie, by odwieźć dzieci do szkoły i przedszkola (a mamy ponad 12km w jedną stronę). Ja mam w sobie zgodę na tą sytuację. Czuję, że wciąż się rozwijam, nie stoję w miejscu. Daję siebie innym, ale dbam też o swój rozwój. Widzę, ile przez te 12 lat nabyłam umiejętności, których nawet bym się nie spodziewała.

W społeczeństwie utarły się krzywdzące stereotypy, o kobietach nie pracujących zawodowo, zajmujących się dziećmi i domem. W sytuacji, gdy człowiek  zostaje rodzicem stereotypy te szybko się rozpływają, jak wygląda Twoja codzienność?

Na pewno w mojej codzienności nie ma stereotypowego „siedzenia” w domu (śmiech). 

Rano wstaję o 6.12 i budzę nasze dzieci. Szykuję z nimi śniadanie, drugie śniadanie i odgrzewamy obiad (dzieci noszą do szkoły termosy z jedzeniem) i zawożę je do szkoły i przedszkola. W drodze powrotnej zazwyczaj jeszcze załatwiam jakieś drobne sprawy z najmłodszym. Raz- dwa razy w tygodniu jadę z nim na duże zakupy, bo nasza lodówka pustoszeje w mgnieniu oka. Po powrocie do domu jemy drugie śniadanie. 

Około 9.30-10.00 Stefan idzie na drzemkę, a ja mam swój czas na ciepłą kawę. Jako, że aktualnie Marcin pracuje z domu czasami udaje nam się te kawy wypić wspólnie razem, co jest bardzo miłe. Potem sprzątam, wstawiam pralkę (średnio mamy 2 pełne pralki prania dziennie), suszarkę, zmywarkę. Gotuję obiad. Staram się też choć chwilę ze Stefanowej drzemki poświęcić dla siebie- napisać post na bloga, poczytać książkę, zadzwonić do przyjaciółki, czy po prostu posiedzieć. Aktualnie budujemy dom, więc nie ukrywam , że sporo z tego czasu poświęcam na załatwianie kolejnych budowlanych spraw albo planowanie i projektowanie wykończenia. Po przebudzeniu Stefcia jemy obiad, bawimy się razem. Ja kończę jeszcze różne sprawy. Potem idziemy na spacer.

Dzieci z placówek odbiera mój mąż. Popołudnie to już próba nadążania- odrabianie lekcji,(trójka dzieci jest w szkole), jedzenie podwieczorku, róże rozmowy i odpowiadanie na potrzeby (zwłaszcza te emocjonalne). Staramy się też iść razem na spacer (uwielbiamy jeździć do lasu). W niektóre dni starsze dzieci mają zbiórki harcerskie i zuchowe, więc te zajęcia też trzeba wpisać w grafik (na szczęście najstarszy syn już sam jest w stanie pojechać na nie i wrócić, co bardzo ułatwia nam logistykę). Około 18:0  mamy wspólną kolację, potem kąpiel, rodzinną  modlitwę, czytanie książeczek i usypianie młodszych (wykonujemy to oboje). Około 19.00- 19.30 młodsi synowie śpią, wtedy też mam moment na spokojną rozmowę z najstarszymi albo jeszcze jakąś pomoc w lekcjach. Staramy się by od 20.00 również oni byli już u siebie (mają wtedy czas na czytanie). Wieczór to nasza wolna chwila, mam wtedy czas na modlitwę osobistą, a potem czas z moim mężem. Bardzo się staramy, by dbać o te wspólne wieczory. Dużo rozmawiamy, czasem ustalamy jakieś sprawy, a czasami oglądamy wspólnie film. generalnie jesteśmy wtedy dla siebie.

Badania poprzedzające kampanię potwierdziły, że pracę na rzecz dzieci i domu można przyrównać do pracy zawodowej. Czy Ty na podstawie własnych doświadczeń widzisz to podobieństwo?

Tak, ilość pracy, wymagań i odpowiedzialności wcale nie odbiega od etatu w pracy zawodowej. Wręcz powiedziałabym, że mój wymiar godzinowy jest zdecydowanie większy.

Nierzadko macierzyństwo  wyrabia w nas nowe kompetencje, pozwala nam odkryć nowe kierunki rozwoju.  Do jakich czynności Ciebie macierzyństwo zainspirowało?

Do wielu! Gdyby nie macierzyństwo nie nauczyłabym się szyć i nie założyła własnej firmy. Nie zrobiłabym prawa jazdy. Nie pisała bloga, nie szyła lal, nie zostałabym doulą. Nie nauczyłabym się pewnie tak dobrze piec (zwłaszcza torty), gotować. Nie miałabym takiej wiedzy o wychowaniu czy rozwoju dzieci. Macierzyństwo rozwinęło we mnie takie cechy jak zorganizowanie, łagodność, pokorę, elastyczność, umiejętność przekraczania własnych granic. 

Jeszcze raz odnosząc się do badań, jedno z nich zawierało pytanie co dla Polaków jest największym sukcesem w życiu. Zdecydowana większość odpowiedziała, że szczęśliwa rodzina. Ty zajmując się wychowaniem dzieci i domem pracujesz na ten sukces. Jakie niematerialne wartości przynosi Twoja praca, czy czujesz się kobietą sukcesu?

Wiesz, są takie dni, gdy faktycznie myślę sobie „dzień świstaka, ciągle to samo, czy to ma sens?” Świat bardzo podkreśla wartość pracy zawodowej. A potem patrzę na relację moich dzieci, na ich odpowiedzialność, zaangażowanie, otwartość na drugą osobę. Patrzę jak chłopcy potrafią się wspierać, dbać o potrzeby innych. Widzę jak wzrastają, czego się nauczyli, w czym udało im się pójść na przód i po prostu wiem, że to co robię ma sens. mój mąż lubi mi przypominać, że największe efekty swojej pracy zobaczę , gdy nasze dzieci będą już dorosłe. I ma rację. Ale i teraz już powoli odcinam kuponiki i widzę, że to co z siebie daję pomaga moim dzieciom w prawidłowym rozwoju, daje poczucie stabilizacji i bezpieczeństwa. Ostatnio mieliśmy takie spotkanie, dzieci bawiły się w salce obok. na koniec ktoś powiedział, że trzeba tam pozamiatać. Szukam więc miotły, a mój najstarszy syn mówi „my już mamo pozamiataliśmy jakieś pół godziny temu”. Taki drobiazg, a mnie poruszył.

Myślę, że z czystym sercem mogę powiedzieć, że jestem osobą szczęśliwą, żyjącą w zgodzie z samą sobą. Myślę, że każdy powinien się sam, w swoim sercu zastanowić czym jest dla niego sukces i nie dawać sobie narzucać jedynej słusznej drogi.